Klasyk na początek |
"Paparampa bombom .... " powitał nas głos na pokładzie malezyjskiego Airbusa kołującego na płycie lotniska w Kuala Lumpur. Chwilę poźniej usłyszeliśmy już bardziej zrozumiały globalny odpowiednik "Ladies and Gentelmen I would like to welcome you .... "
Pilot znakomicie podsumowal nasz trzydziestogodzinny pobyt w Kuala - "Papatampa bombom". Kula Lumpur to najbardziej kosmopolityczne miasto na naszej trasie. Czy to źle, czy dobrze? Cholera, chyba zależy od perspektywy i oczekiwań. To pomieszanie kultur jest efektem ubocznym, objawem współczesnej gorączki złota, która ściąga do Kuala tysiące ludzi z Chin, Tajlandii, Arabii, Europy, Indii, Australi, USA i Bóg wie jeszcze skąd. Miasto piętrzy się, wybija w górę zasilane strumieniami dolarów, riali, driachm i juanów.
Stare i nowe |
Nowe i stare |
W cieniu Petronoas - dwóch strzelistych wież umieszczanych każdej pamiątce czy kartce z Kuala rosną następne. Pomiędzy tymi mniejszymi straszą chaotyczne kamiennice. Najstarsze, rozsypujące się są jedyną sugestią, że miasto kiedyś mogło mieć swój charakter. Może zgadywać czy takich kolonialnych domów było więcej? Czy były aleje z palmami zatopionymi w równikowym słoncu? Czy były wąskie uliczki gdzie w cieniu posłychać można było muezinów krzyczących z glinianych minaretów?
Dziś Kuala jest największym centrum kongresowym jakie można sobie wyobrazić. Pomiędzy olbrzymim lotniskiem i setkami hoteli kursują klimatyzowane pociągi, limuzyny, taksówki i busy przewożące białych, żółtych i czarnych żołnierzy wielkich koncernów. Wszyscy wbici w podobne garnitury z tymi samymi logo (no prznajmniej arabowie w prześcieradłach trochę się wyróżniają). Pomiędzy hotelami i salami wystawowymi wije się Monorail dowożąc ludzi obsługujących te wielkie instytucje do globalnych spotkań. Pociąg mija kampus szkoły Metodystów, biura firm arabskich, dzielnice hinduską, chińską, tajską. Wysiadają sprzątaczki, menadżerowie, studenci. Z klimatyzowanego pociągu szybko wchodzą do klimatyzowanych hoteli i centrów handlowych. Do komputerów i biurek. Jest masa wielkich budynków, dobry transport, są rózne dzielnice, ale my nie znaleźliśmy w Kuala miasta - czegoś co mialoby swoj charakter, swoją wspólną przestrzeń stworzoną z myślą o różnych ludziach tu mieszkających, a nie portfelach Pań i Panów w garniturach. Szkoda, z tej multikulturowej mieszanki mogloby urodzić się coś dużo ciekawszego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
no, wreszcie nadrabiacie!:) coś się rozleniwiliście nad tą wielką wodą, a nam tu trzeba opowieści na listopadową słotę!;)
OdpowiedzUsuńOpisaliście b,ciekawie i rzeczowo oraz krytycznie zastaną rzeczywistość.Mimo tylu udogodnień życia w tym nieciekawym mieście nie chciałbym w nim mieszkać na stale.Ponadto ten 'wyścig szczurów w białych kołnierzykach" nie sprzyja cieszeniu się swoim miastem ,stąd chyba nie ma nacisku na władze miasta ,aby zachowywały umiar w w doganianiu Szanghaju i innych metropolii Ale to ich sprawa.Warto było i to zobaczyć ,aby porównać z Ułan Bator lub Prabangiem.Pozdrawiamy. Dziadek.
OdpowiedzUsuń