środa, 26 stycznia 2011

4 pory

Koniec Lata
Typowo wiosenna plucha :)
Wiosna-lato-jesień-zima - ziemskie 365 dni przerobiliśmy w ekspresowym tempie miksując przy okazji dzień i noc.

Nową Zelandię żegnaliśmy w środku wiosennego dnia, 15 stopni, lekki deszczyk. Nowa Zelandia w ogóle stała się dla nas krajem dnia, który trwa i trwa. Ciągle jest jasno. W dodatku nie ma żadnych powodów, żeby wstawać o konkretnej porze. Budziliśmy się więc dość przypadkowo i równie przypadkowo zasypialiśmy




Przeskok do Australii był jeszcze czymś w miarę normalnym. Czymś, co organizm przyjmuje z zaciekawieniem, ale generalnie z pozytywną akceptacją. Zrobiło się cieplej, poczuliśmy się tak jak wtedy kiedy wiośnie przychodzi lato - wszystko na swoim miejscu. Słonecznego Melbourne funkcjonuje niej więcej w tym samym czasie, co my i zaprasza do letnich rozrywek - basen, plaża, w gorący wieczór ogródki w knajpach. Wakacje, jak zwykle kończą się zbyt szybko. Czas do powrotu liczy się już nie w miesiącach, czy chociaż tygodniach, ale w dniach i godzinach. Trochę żal, ale z drugiej strony tęsknimy już do domu, a okrzyki "och! Zjem sobie kiszonego ogóreczka!" mają sporo entuzjazmu.

Południk zero - miejsce wiecznej jesieni
Pakujemy się do dwóch metalowych puszek, które przenoszą na drugi koniec świata. Po drodze jeszcze kilka godzin na równiku. W Londynie, po wyjściu z samolotów odkrywamy, że te skrzydlate puszki przestawiły wszystko co możliwe. Ciemna noc, to naturalne - w naszych organizmach zapada noc i powoli zaczyna chcieć nam się spać. Tymczasem słońce nie dość, że wstaje, to przesuwa się w drugą stronę. Zaczyna się dłuuugi no właśnie - co się zaczyna? Zdecydowanie jest to jesień - chłodno, mżawka i zimny wiatr. Ktoś pochował liście na drzewach - to akurat ładne. To nie wyglądało naturalnie, że od marca zeszłego roku wciąż tam tkwiły. Wydaje się że trafiliśmy na jakiś bal przebierańców bo wszyscy nagle założyli płaszcze i pozmniejszali sobie domy.A pory dnia? poznajemy takie, o których nie mieliśmy pojęcia, gdyż czujemy się wtedy najlepiej. Czemu miejscowi śpią o czwartej nad ranem? My nie. Jeden organizm uznał, że skończył popołudniową drzemkę, drugi domaga się solidnego obiadu!





Zima, zima, zima, pada, pada śnieg
Po kilku dniach organizm zaczyna już akceptować nowy, odwrócony o 180 stopni obraz rzeczywistości za oknem (i w kiblu, gdzie woda kreci się nie tak jak ostatnio). Zaaklimatyzowani robimy jeszcze jedną woltę - lądujemy na lotnisku Fryderyka. Przez chwilę mózg podejrzewa, że wrabiamy go do spółki z żołądkiem aplikując dziwne substancje chemiczne. Samolot w jednym końcu lotniska, bagaże w drugim, rodziny na jednym terminalu, pasażerowie na drugim. Samochody jeżdżą dziwnie nerwowo i w dodatku pojawiają się z nieoczekiwanej strony. Ludzie gadają tak, że wszystko rozumiemy. Ale po chwili czujemy, że jesteśmy w znanej nam rzeczywistości i nic się nie zmieniło. Włączamy telewizor, zaciekawieni i niepomni co tam znajdziemy - no i znajdujemy to co poł roku temu - nadal o rozbitej skrzydlatej puszce, jakby ta cała przestrzeń na wschodzie, którą pokonaliśmy sprowadzala sie do ruskiego lasu. Może tu się czas zatrzymał? - myślimy. Ale nie, są,  po kilku dniach odkrywamy znaki upływającego czasu - PeKiN jakoś sfioletowiał, obok rozjaśnił się Centralny, Narodowy się podniósł, Muzeum Żydów wyrosło. Dobrze, że dziury na Muranowie zostały - jest coś stałego.


Tymczasem za oknem robi się biało i pięknie. Chociaż wszyscy nas żałują, narzekają że zimno, że brzydko, że szaro, że do pracy. Tymczasem, wstyd się przyznać. a my jeszcze na etapie zachwytu. Warszawa nam się podoba, jaki ten śnieg jest piękny, jak malowniczo zasypało samochód, jak przyjemnie kupić tygodnik w kiosku, jakie dobre gofry w łazienkach, jaki smaczny obiad u Mamy.

2 komentarze:

  1. sraty taty, a wczoraj mi Paweł mówił, że przeszedł mu zachwyt ze śniegiem :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko ma swój kres. A tak mi szkoda lata......Wszędzie dobrze ,ale najlepiej w domu , a najlepszy obiad u Mamy .Dziadek.

    OdpowiedzUsuń