sobota, 14 sierpnia 2010

Bajkał w oczach nieprzygotowanego turysty I

Z Irkutska wybraliśmy się do Arszanu. Zgromadzone informacje nas zachwyciły - godzina drogi za Listwianką, uzdrowisko z gorącymi źródlami, dobre miejsce na jednodniowe lub dluższe wypady w góry. Miejscowość najwyraźniej maleńka, bo nie ma jej na naszej mapie (niezbyt dokładnej). Po drodze okazało się, że Arszanu nie było na mapie ponieważ jest po prostu za daleko i się nie mieści. Odjechaliśmy więc głąb lądu w piękną dolinę rzeki Tunki.




Wszystko poza tym się zgadzało. Skuszeni przez babuszkę wizją prysznica z ciepłą wodą udaliśmy się do jej "żilje". Kran w podwórzu szybko rozwiał nasze marzenia, dostaliśmy jednak dwa wiadra prawie gorącej wody. Zamieszkaliśmy w typowym drewnianym górskim domku z gankiem z widokiem na podwórze.



Następnego dnia wypadala niedziela - nasz dzień odpoczynku. Wybraliśmy się na krótki spacer. Zaraz spotkaliśmy trójkę Polaków, którzy przekonali nas do wejścia na Pik Ljubawi - szczyt górujący nad Arszanem. Łagodne zbocze góry wyglądało zachęcająco. Poszliśmy do sklepu po wodę, jedzenie i puszeczkę zimnego piwa i tak jak staliśmy, w sandałkach, dziarsko pomaszerowaliśmy w stronę szlaku. Prowadziła do niego ścieżka przechodząca przez dzirawy płot. I tu spotkało nas pierwsze nieszczęście - zły płot zrobił dziurę w puszce i zalał nam piwem aparat i kamerę. Drań!



Wejście nie było łagodne. Nie bylo też oznaczone. Ścieżki rozwidlały się, część z nich prowadziła do urwiska nad strumieniem. Trzeba bylo zawracać i szukać nowych. Po kilku godzinach marszu uznaliśmy, że nie ma szans na wejście na szczyt i powrot przed zmrokiem. Zatrzymaliśmy się na póleczce z pięknym widokem na dolinę zjedliśmy zapasy wafelków i zaczęlismy schodzić. Z powodu godnego potępienia uczynku płotu nie mamy zdjęć.
Tajga jak w morde strzelil



Zejście również nie bylo latwe. O dziwo sandały zupełnie się do tego nie nadają! Na dodatek szybki powrót utrudniaja rosnące przy drodze pojedyncze rydze i kozaki. Przy pierwszym myśli się, że jak bedą dwa to akurat do jajeczniecy, potem zaczyna się snuć wizje smażonych grzybków albo nawet zupy grzybowej!!



Po zebraniu całej torby wreszcie wróciliśmy do domu, usmażyliśmy wszystko na masełku (Paweł) i z radością wtrąbiliśmy (glownie Osia). Zrobiliśmy też pranie (Osia). Łapczywe jedzenie skończyło się niestrwanością. Poznaliśmy dzięki temu babuszkę zajmującą się sprzedażą ziół oraz nowe zioła na żołądek. Pranie zmoczył deszcz. wszystko to wraz z zalaniem aparatu uznaliśmy za kary za brak wypoczynku. Postanowiliśmy więc odpokutować swoją ciężką pracę poniedziałkowym lenistwem. Wybralismy się tylko na kąpiel do gorących źródeł (patrz nieistniejący tekst o myciu się. Sami wybraliscie inne tematy :p). Wszystkie kłopoty sie skonczyły - pranie wyschło, aprat działał i z apetytem jedliśmy duszone grzybki surojadki?), którymi częstowali nas Rosjanie :)

6 komentarzy:

  1. Jakaś taka liściasta strasznie ta tajga :). Swoją drogą chyba właśnie minęliście Góry Jabłoniowe - bardzo mnie zawsze pociągała ta nazwa, chociaż zdaje się, że tam nic za bardzo nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chciałem o myciu się! Nadal chcę. I wciąż chcę, żebyście się myli! :p

    OdpowiedzUsuń
  3. o takim niezwykłym myciu się to ja chcę!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. rozumiem, że elektronika odżyła? Kiedy filmiki? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Filmiki? jaelektronika? jak jest prad przez 3 h to fajnie..

    OdpowiedzUsuń
  6. ...widzę, że załapałem się na fotkę w tajdze jak w mordę strzelił ;-) Prześlę wam Wasze fotki na maila bo mam trochę. Miło, że dalej, nieustannie podróżujecie. Oby tak do końca. Pozdrawiam, Paweł z Arshan ;-)

    OdpowiedzUsuń