Walonowie na wszelki wypadek wieszają sobie w oknach Belgijskie flagi - to po to, żeby pamiętali, że nie są Francuzami. Przecież mówią po francusku, modlą się po francusku i jedzą jak Francuzi. Miłość francuska też nie jest im obca, a w każdym
razie nie tej żulerskiej parze, na którą się natknąłem w bocznych uliczkach walońskiej stolicy. Gdybym, nie miał Google maps, myślałbym, że to Francja jak nic.
Amerykanie też dali się nabrać i kiedy sto lat temu ich żołnierze poznali tutaj smak
frytek byli pewni, że są we Francji. Przez to nieporozumienie do dzisiaj na pochodzące z Belgii frytki mówi się za oceanem French Fries.
|
Katedra z gruszką w Dinant (powyżej oczywiście cytadela) |
Pomimo
naturalnych skojarzeń Walonowie w ogromnej większości nie czuja się Francuzami. Nie całkiem czują się też Belgami. W końcu byli tutaj jeszcze zanim Francuzi wymyślili francuski, a Belgowie Belgię. Dla wszystkich dookoła zawsze byli tymi obcymi, z resztą tak się właściwie nazywają - germańskie słowo "Walh" oznaczało
nieswój, obcy.
Z takim
negatywnym PRem, niechęcią do wspólnej zabawy w wojnę i integracji z sąsiadami nie jest lekko, a już szczególnie, jeśli twoje miejsce na świecie to pogranicze
niemiecko-francusko-holenderskie. Mieszkąc w centrum, trzeba liczyć się z tym, że często wpadać będą różni znajomi.
|
Pierwszy saksofon (albo jego wierna replika) |
Najsłynniejszy w Walonii był zlot entuzjastów oręża pod Wateroo. Miał dalekosiężne skutki dla europejskiej
polityki i szwedzkiej muzyki pop, ale dla miejscowych nie był niczym nowym. Walonowie już wcześniej zrozumieli jak przygotować się na wizyty wojsk sąsiadów. Jako, że Walonia nie stanowiła zwykle celu samego w sobie,
tylko funkcjonowała jako plac zabaw dla
silniejszych, dbano o dobre kryjówki na czas grubszej zadymy.
Tej przezorności rejon zawdzięcza całą masę zabytków w postaci zamków, twierdz, czy fortyfikowanych folwarków. Niektóre miały zatrzymać przeciwnika, inne raczej
zniechęcić najeźdźcę do marnowania czasu przy
danym miasteczku. Dzisiaj stanowią potencjalne atrakcje
turystyczne, którymi specjalnie nikt się tym nie interesuje. Większość turystów ogranicza się do lotniska w Charleroi, a miejscowi mają lepsze rozrywki niż chodzenie po zamkach. Na wszelki wypadek zamaskowano biura informacji turystycznej.
Walonowie jak mało, który narod rozumieją co ważne. Kiedy akurat nikt ich nie atakował, wymyślali przyjemne formy spędzania
czasu po pracy. W tym są mistrzami - tutaj znajdziecie
pierwsze Spa (w miejscowości Spa) i najstarsze kasyno
(obok Spa). Tutaj narodził się saksofon, jest bogactwo lokalnych browarów i braserii. Walończycy robią świetne wędliny i sery, lubią dziczyznę, mają najlepsze na świecie piwo, a na deser zajadają się czekoladą. Jak widać ukrywanie się po zamkach wyrabia zdroworozsądkowe podejście i uczy cieszyć się z życia. Walonowie nie mają ochoty tym się dzielić więc nie zapraszają cudzoziemców do pracy, a i na turystyce
im jakoś nie zależy. Całkiem rozsądna nacja.
|
Aaabsolutna okazja - Sprzedam dom z przestronną piwnicą na osiemdziesiąt rowerów |
|
Zamaskowane biuro Informacji Turystycznej |
|
Zdjęcie dziecka (żebyście nam więcej likeów dawali) |
|
A tak wygląda salon samochodowy, w kraju gdzie ludzie wiedzą co dobre |
Twój blog jest znakomity ;)
OdpowiedzUsuńCzy to ford T?
OdpowiedzUsuńChyba nie, ale nie znam się na tych rocznikach, może jak zarobię pierwszy milion... Funtów
OdpowiedzUsuńKatedra z gruszką i cytadela robi wrażenie...
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja i świetne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, a dziecko urocze :D Z pewnością więcej lajków będzie ;)
OdpowiedzUsuń