- Jak to się żyje w tym Waszym mieście?
- Nie jest bardzo duże, więc wiele osób znasz. Mamy w centrum Cuba street i tam jest większość życia towarzyskiego. Kilka lokalnych barów z bilardem. Z pracą różnie bywa. Żyje się jak wyjdzie.
To już była dla nas duża odmiana po superoptymistycznej Australii. Czułem się jakby bliżej domu, a domu byliśmy stęsknieni. Pytaliśmy więc dalej.
- Zaraz, zaraz jesteście stolicą. A polityka i te sprawy?
- Daj spokój, nie ma na kogo głosować. Nasze władze lokalne to kpina. Mają takie różne pomysły, może nawet dobre, ale potem nam wszystkim wychodzi to bokiem - wzdycha Niel.
- Opowiedz im o kolejce podmiejskiej - śmieje się Kathriona.
Cuba street - miejski deptak |
- A posłuchaj tego. Ostatnio postanowili reorganizoawać centrum. Pozamykali niektóre ulice, ale wpuścili samochody, tam gdzie wcześniej był tylko ruch pieszy. Ludzie o tym zapominają i chodzą jak zawsze. Nie ma tygodnia, żeby kogoś tam nie rozjechało.
- Zwykle robią to ci szaleńcy od żółtych autobusów - wtrąca się Niel - Zatrudniają tam chyba wariatów, pędzą po mieście i co rusz kogoś potrącą. Uważajcie na nich jak będziecie w centrum.
Słucham lokalnych opowieści i czuje jak robi mi się ciepło. Nie tylko jest to zasługa Jakuzzy, ciepło robi mi się też na sercu. Gdzieś daleko jest kraj nad Wisłą, w którym też opowiada się takie anegdoty. Po Australii, w której wszysto było kapitalnie zorganizowane, tutaj czujemy się dużo bardziej jak w domu. Niby drugi koniec świata, a jednak blisko. Szkoda tylko, że o piłce nożnej nie można porozmawiać.
Słucham lokalnych opowieści i czuje jak robi mi się ciepło. Nie tylko jest to zasługa Jakuzzy, ciepło robi mi się też na sercu. Gdzieś daleko jest kraj nad Wisłą, w którym też opowiada się takie anegdoty. Po Australii, w której wszysto było kapitalnie zorganizowane, tutaj czujemy się dużo bardziej jak w domu. Niby drugi koniec świata, a jednak blisko. Szkoda tylko, że o piłce nożnej nie można porozmawiać.
- A jakie macie sporty narodowe? - rzucam, żeby mimo wszystko poeksplatować tematy okołopiłkarskie
- Netball
- Krykiet
- Rugby
Znakomicie, znam się na nich jak ryba na śpiewaniu, ale zdaje się, że to bieganie z jajkiem pod pachą jest najciekawsze. Na dodatek wiem, że niedługo będą tu mistrzostwa.
- Właśnie, będziecie organizowali mistrzostwa świata w rugby, jak emocje? - kieruję rozmowę na temat gdzie, choć trochę zrozumiem.
- Masę pieniędzy to kosztuje. Nie wiadomo czy warto ..... no chyba, że dokopiemy Kangurom.
- Acha.... A wtedy wygracie puchar?
- Nie. Puchar, nie jest taki ważny. Najważniejsze, żeby pokonać tych z Australii, o to tak na prawdę chodzi.
- Mieliście jakąś wojnę z Australią, o której nie wiemy? - pytam podchodząc do kibicowania przez pryzmat polskich doświadczeń.
- Nie, ale patrzą na nas z góry, bo są bogatsi. Śmiali się, że do podbicia Nowej Zelandii wystarczy gang motocyklowy z Sydney. Zobaczymy jak im i pójdzie na boisku.
Wspominam emocje przed meczami Polska - Niemcy i znowu mam wrażenie, że jesteśmy do nowozelandczyków podobni. Z tą różnicą, że Nowozelandczykami zdarza się z ich bogatymi sąsiadami wygrywać.
PS: Rozmawialiśmy sobie ładnych parę lat temu, ale od wczoraj jesteśmy jeszcze bardziej podobni do Nowozelandczyków. Ich drużyna, The Kiwies, dokopała Kangurom w półfinale Mistrzostw w 2011 (przy fanatycznym wsparciu 60 tysięcy kibiców na trybunach, a więc co 80tego mieszkańca kraju). Kraj oszalał, ale na szczęście zdążył wyleczyć kaca, żeby kilka dni później pokonać w finale broniących tytułu Francuzów. Tym razem władze się popisały i wcześniej zaplanowały daty tak, że święto narodowe na drugi dzień pozwoliło każdemu w spokoju odchorować zwycięstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz