piątek, 10 września 2010

Żywot Barana

Przepraszam czy jest Baran?
Życie barana w Mongolii podlega ściśle okreśonym regułom. Jego porządek oraz szczegóły kolejnych etapów poznajemy od końca. Pierwsze spotkanie nestępuje już kilka godzin po rozpoczęciu naszego Tour de Mongolie w przydrożnym barze. Uśmiechnięta Pani serwuje nam świeżutkie placki Huuszuur, czyli baraninę w cieście smażoną w głębokim tłuszczu, zapewne baranim. Po doprawieniu Maggi stojącym na stole smakują wspaniale.




Buuz - miły baran, zwykle z piwem się pojawiał
Huszur - szybki baran na drogę


Następnego barana spotykamy w gościnnym domu Erki, naszego kierowcy. Po zwykłej europejskiej herbatce i chlebie z wyśmienitymi powidłami, gospodni przynosi nam miejscową zupę - nieklarowany rosół barani z makaronem domowej roboty, jarzynami i pierożkami z baraniną. Koleżanka wegetarianka dostaje miskę warzyw (wyciągniętch z rosołu) - pomagamy jej więc opróżnić talerz. Nie dajemy rady zjeść wszystkiego. Jednie John nauczony przez mamę, że trzeba jeść do końca i po opróżnieniu miski natychmiast dostaje dokładkę.

Czy świeże, naturalnie że świeże.. Baran Marian świeżo z podwórka
Po pewnym czasie Mongołowie wtajemniczają nas w inne etapy baraniego losu udowadniając, że zawsze dostajemy świeże posiłki. Zapowiadają nam, że na jedzenie trzeba będzie trochę poczekać. Po kilku minutach bezceremonialnie wnoszą do restauracji skórę wraz z ciepłymi jeszcze częściami nadającymi się do jedzenia. Na naszch oczach przyrządzają cały obiadek. Posiłek wegetariański, chociaż wyjątkowo przyrządzany oddzielnie na polskim oleju słonecznikowym znów dostajemy do podzialu - koleżanka zjada swoją sałatkę na dworze.


Smak i zapach baraniny towarzyszy nam wszędzie - czy to gorąca woda na herbatę, czy mongolska autostopowiczka - cały kraj ma ten sam niepowtarzalny aromat. Po trzech tygodniach jesteśmyprzekonani, że długo jeszcze nie weźmiemy tego mięsa do ust.

Sir, proszę spróbować. Jak zbyt kwaśne to naturalnie otworzymy następnego

1 komentarz: