niedziela, 7 listopada 2010

Karuzela, karuzela!




Nasz przyjaciel dość jednoznacznie domagał się relacji z Battanbang. Chłopak najwyraźniej czuje sentyment do tego miasta. Zresztą miasto też czuje sentyment do niego. Na samą wieść, że w mieście pojawił się jakiś Paweł pod nasz hotel zbiegły tłumy. Tłumy niosły w chustach niemowlaki, którymi potem wymachiwano mi przed oczami, co jak podejrzewamy jest elementem powitania ludzi z Polski. Chyba że naszego przyjaciela łączą z owymi niemowlakami jakieś więzy?



 Mniejsza o powitanie. Miało być o atrakcjach Battanbang. Samo Battanbang jest wesołym miasteczkiem Kambodży. I jak to w wesołym miasteczku - najciekawsze są środki lokomocji. Pierwszy z nich poznajemy juz po drodze. Z Siem Raep najwygodniej dostać się tu łódką. Ale już pierwsze spojrzenie na nabrzeże rozwiewa wyobrażenia o niewielkim lokalnym slowboacie z Laosu - pakują nas na wielką krypę, z głośnym silnikiem. Z powodu braku miejsc w środku lądujemy na dachu przekrzywionym lekko na lewo pod ciężarem bagaży. Następne 7 godzin spędzamy w pełnym słoncu na rozgrzanym metalu pokrywającym łódkę. Oj nie zazdrościmy pani obok - nordycka uroda, biała skóra szybko nabiera koloru prosiaczka. Będzie bolało! Mamy za to świetny punkt widokowy, wiatr rozwiewa nam włosy i tworzy z nich wspaniałe kołtuny. Jak na karuzeli, tylko lepsze widoki. Żebyśmy sie nie nudzili załoga zmusza nas do gimnastyki - łódka pruje wśród drzew wodnych, a my ćwiczymy brzuszki unikając bliskich kontaktow z gałęziami. Po jakimś czasie ludzie zdolu przychodzą na górę się ogrzać, bo na dole wieje i chlapie. Prawdziwa kolejka wodna!



Jak przystało na wesołe miasteczko Battanbang oferuje wiele rożnych zajęć. Można więc rzucać lotkami do balonów (i nie otrzymać wygranej nagrody), kręcić się na karuzeli, jeździć kolejkami. Jest tam też spora baza sportowa. Panowie biegają po parku, a panie ćwiczą aerobik. Uciechy co niemiara. Ale najpopularniejszą rozrywką ściągającą turystow do miasta jest.. Osmól, no co to jest?







Kiedyś do Battanbang z okolicznych wsi jeździła wąskotorówka. Francuz tak sobie wymyślił, że będzie to sprzyjało to rozwojowi miasta i regionu. Później przyszedł Pol Pot. On wymyślił, że nie ma powodu dla którego mieszkańcy Demokratycznej Kamboży mieliby podróżować do miast. Później znowu powiało z innej strony, znowu ludzie poczuli, że warto jechać do miasta, żeby sprzedać to, co podmiejska ziemia wydała. Wtedy okazało się, że nie ma jak dowieść ryżu i ananasów bo gdzieś zapodziały się lokomotywy. A miasto czekało. Cóż to za kuczak bez ryżu i ananasów? Zgodnie z kejnsowską teorią ekonmii (podaż, popyt, itd) trzeba było zrodzić rynek/bazar/market. No i zrodziła się kolej obywatelska, oparta na kawałku bambusa, małym silniku i sznurku od malucha. Nazywa się (jak zapewne krzyknął już Osmól) Bamboo Train.
Kawałek bambusa, mały silnik i snurek do Malucha


Przejażdżka dostarcza wrażeń. Bamboo Train nie jedzie. Bamboo Train zasuwa z wielki hukiem. Bamboo train gwałtownie buja się na boki na krzywych torach i jeszcze gwałtowniej podskakuje na przerwach między szynami. Kiedy jeden Bamboo Train spotyka drugi Bamboo Train zdejmuje się z torów ten lżejszy. Czasem trzeba silnych argumentów, żeby przekonać drugiego kierowcę, że ten lżejszy to napewno nie nasz. Żelaznym argumentem (właściwie to zbudowanym z trawy, ale też skutecznym) jest kolejnny Bamboo Train za plecami. Demontaż pociągu jest zaskakująco łatwy i szybki. Naprawdę nie wiadomo o co tyle krzyku. Chyba w imie zasad :)


He-Man

3 komentarze:

  1. Zdecydowanie chciałbym zaprzeczyć, jakobym miał cokolwiek wspólnego z dziećmi, które Was przywitały chlebem, solą i pewnie polską wódką Chopin, na którą to nota bene ich nie stać ;)
    Ale bamboooo train znakomitą rozrywką jest!
    Aż mi się morda uśmiechnęła na sam widok tego wehikułu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przejażdżka Kolejką Bamboo Train jest dla mnie wielkim zaskoczeniem. Podobnie poprzednia podróż rzeka na tak niebezpiecznej łódce.Pisze szczerze.Ja bym się nie odważył.Jesteście naprawdę bardzo odważni. Myślę ,że to ,iż jesteście razem dodaje Wam odwagi,bo na tym samym "koniu jedziecie".Przepraszam ,za dygresję, ale ja myślałem co będzie ,jak nie powrócę i zostawię kochającą żonę i córki oraz żyjącą wówczas kochaną Matkę i Teściową. Stąd miedzy innymi była moja wstrzemięźliwość do niepotrzebnego ryzyka. Chociaż ,jak to się mówi "co ma wisieć nie utonie" ale z drugiej strony " Strzeżonego , Pan Bóg strzeże" To tyle ,jeśli idzie o podróż Bamboo Train.Ale Koczany Pawełku ,Ty nie miałeś "Malucha" więc pomyliłeś go chyba z "Syreną".Malucha starego typu urochomiało się kijem od szczotki,a nie sznurkiem ( tak, jak ja pamiętam ). A takim pojazdem u nas w Zagłębiu nazywano "Drezyną".Na podstawie Waszych sprawozdań z podróży ,uświadamiam sobie teraz ,że to co ja widziałem w Chinach i na Półwyspie Indochińskim w stosunku do Was to jestem ,niestety dużo do tyłu i już tego nie nadrobię. Tylko Wasze kartki z tej wspaniałej podróży, a potem opowieści na Żywo pozwolą mi poznać ten piękny ,a zarazem tragiczny ,jeśli idzie o czas do 1975 r kraj i ludzi. Pozdrawiamy i życzymy nowych wrażeń już chyba na Antypodach.Babia i Dziadek.

    OdpowiedzUsuń
  3. niesamowita przygoda:) zazdroszczę:D

    OdpowiedzUsuń