wtorek, 24 sierpnia 2010

Blade twarze na bezkresnych preriach

Erka i jego Wania
Erka dzielnie prowadzi swojego uaza poprzez stepy i gory polnocnej Mongolii. Razem stanowia niepokonana pare - jezdziec i jego rumak. Nie straszne im rzeki, strumienie, bloto czy kamienie. Za oknami kraj indian z naszych dzieciecych lektur - zielone doliny na ktorych pasa sie stada jakow, owiec i poldzikich koni, galopujacy pasterze, a nad nimi orly, sokoly i sepy (po jednym takim spotkaniu z dwumetrowym bydlakiem zrozumialem skad wziely sie legendy o porwanych przez ptaki dzieciach). Wieczorami Erka, dowozi nas zwykle do bezpiecznych przystani - chroniacych przed zimnem mongolskich gerow. Zdarza nam sie jednak porzucac Erke i jego twardego uaza (ochrzczonego juz imieniem Wania i wieloma przydomkami) i podrozowac pieszo lub konno pod opieka mongolow. Pijemy i jemy to co nam dadza -  to na dluzsza historie. Myjemy sie... no myjemy zeby. Nie ma w tym swiecie na codzien pradu, zasiegu komorek, miedzynarodowych marek (no jest Urbanek i jego salatki warzywne). Internet... kto o nim myslal w XIX wieku? Ale jakos powiem Wam ludzie na stepie sa chyba szczesliwi, czesciej niz u nas na ich twarzach widac usmiech lub serdeczne zaciekawienie.

   

niedziela, 15 sierpnia 2010

Bajkał w oczach nieprzygotowanego turysty II

Po miłych trzech dniach spędzonych w Arszanie wyruszyliśmy do Sliudianki, zeby wreszcie zobaczyć Bajkał. Po drodze zaczęło się chmurzyć. Im dalej jechaliśmy, tym bardziej padało.


W Sliudiance lało jak cebra. Dworcowe baby (daleko im było do cudownych babuszek) nie widzialy nic o pokojach do wynajęcia. Poratowali nas rosyjscy studenci schodzący z gór. Para z Petersburga, która przyjechała pokazać miejscowym znajomym jak chodzić po górach. Zaprowadzili nas do bazy ratowników, w której można było przenocować w starym wagonie elektriczki, do którego wstawiono drewniane prycze.



Na widok naszych dmuchanych materacyków studenci wyybuchnęli śmiechem. Okazalo się, że martwili się jak my będziemy spać na gołym drewnie. Nasze materace przy ich lichych karimatkach były szczytem luksusu. Niestety studenci rozpalili w wagonie kozę. Zrezygnowaliśmy z całonocngo wędzenia plecaków i rozbiliśmy namiot. Rano uwędziliśy go tylko troszkę, żeby wysechł.



Slidianka jest miastem tak brzydkim, że nie warto o nim pisać. Na uwagę zasługuje tam jedynie samoobsługowy bar prze dworcu.

Bajkał nie pokazał się. Nie zobaczyliśmy go również następnego dnia z pociągu. Padało aż do granicy Mongolii. A poza tym jak wiadomo pomyliliśmy godziny i jechaliśmy w nocy. Nastawiamy się na konną wyprawę nad siostrzanym mongolskim jeziorem Chubsugul.




sobota, 14 sierpnia 2010

Mongolia Welcome To

Bedzie krotko, bo czas nagli.
Ostatni Rosjanin
Wczoraj pozegnalismy Rosje i odkrylismy Mongolie. Pierwsze wrazenia... hmm mieszane. To jednak tutaj przebiega graniaca Europa-Azja. Dzis w pospiechu organizowalismy wyprawe na nastepne tygodnie. Jutro z rana wyruszamy chyba w kierunku Gobi, a potem na polnocny zachod do jeziorka Chubsugul (a moze zrobimy odwrotnie) Zejmie to nam 2-3 tygodnie, prawdopodobnie bez dostepu do takich fanaberii jak Internet, ciepla woda, muszla klozetowa. Z komunikacja bedzie kiepsko i przerobienie wedki na antene raczej nie pomoze - zatem tymczasem

Jeden z pierwszych mongolskich widokow (stacja graniczna)

Bajkał w oczach nieprzygotowanego turysty I

Z Irkutska wybraliśmy się do Arszanu. Zgromadzone informacje nas zachwyciły - godzina drogi za Listwianką, uzdrowisko z gorącymi źródlami, dobre miejsce na jednodniowe lub dluższe wypady w góry. Miejscowość najwyraźniej maleńka, bo nie ma jej na naszej mapie (niezbyt dokładnej). Po drodze okazało się, że Arszanu nie było na mapie ponieważ jest po prostu za daleko i się nie mieści. Odjechaliśmy więc głąb lądu w piękną dolinę rzeki Tunki.




Wszystko poza tym się zgadzało. Skuszeni przez babuszkę wizją prysznica z ciepłą wodą udaliśmy się do jej "żilje". Kran w podwórzu szybko rozwiał nasze marzenia, dostaliśmy jednak dwa wiadra prawie gorącej wody. Zamieszkaliśmy w typowym drewnianym górskim domku z gankiem z widokiem na podwórze.



Następnego dnia wypadala niedziela - nasz dzień odpoczynku. Wybraliśmy się na krótki spacer. Zaraz spotkaliśmy trójkę Polaków, którzy przekonali nas do wejścia na Pik Ljubawi - szczyt górujący nad Arszanem. Łagodne zbocze góry wyglądało zachęcająco. Poszliśmy do sklepu po wodę, jedzenie i puszeczkę zimnego piwa i tak jak staliśmy, w sandałkach, dziarsko pomaszerowaliśmy w stronę szlaku. Prowadziła do niego ścieżka przechodząca przez dzirawy płot. I tu spotkało nas pierwsze nieszczęście - zły płot zrobił dziurę w puszce i zalał nam piwem aparat i kamerę. Drań!



Wejście nie było łagodne. Nie bylo też oznaczone. Ścieżki rozwidlały się, część z nich prowadziła do urwiska nad strumieniem. Trzeba bylo zawracać i szukać nowych. Po kilku godzinach marszu uznaliśmy, że nie ma szans na wejście na szczyt i powrot przed zmrokiem. Zatrzymaliśmy się na póleczce z pięknym widokem na dolinę zjedliśmy zapasy wafelków i zaczęlismy schodzić. Z powodu godnego potępienia uczynku płotu nie mamy zdjęć.
Tajga jak w morde strzelil



Zejście również nie bylo latwe. O dziwo sandały zupełnie się do tego nie nadają! Na dodatek szybki powrót utrudniaja rosnące przy drodze pojedyncze rydze i kozaki. Przy pierwszym myśli się, że jak bedą dwa to akurat do jajeczniecy, potem zaczyna się snuć wizje smażonych grzybków albo nawet zupy grzybowej!!



Po zebraniu całej torby wreszcie wróciliśmy do domu, usmażyliśmy wszystko na masełku (Paweł) i z radością wtrąbiliśmy (glownie Osia). Zrobiliśmy też pranie (Osia). Łapczywe jedzenie skończyło się niestrwanością. Poznaliśmy dzięki temu babuszkę zajmującą się sprzedażą ziół oraz nowe zioła na żołądek. Pranie zmoczył deszcz. wszystko to wraz z zalaniem aparatu uznaliśmy za kary za brak wypoczynku. Postanowiliśmy więc odpokutować swoją ciężką pracę poniedziałkowym lenistwem. Wybralismy się tylko na kąpiel do gorących źródeł (patrz nieistniejący tekst o myciu się. Sami wybraliscie inne tematy :p). Wszystkie kłopoty sie skonczyły - pranie wyschło, aprat działał i z apetytem jedliśmy duszone grzybki surojadki?), którymi częstowali nas Rosjanie :)

piątek, 13 sierpnia 2010

W Moskwie jest lepiej...

... dla wróbli. W ubiegy wtorek kiedy siedliśmy sobie na ławce, żeby na chwile się odpocząć w moment otoczyła nas wesoła gromada brązowych wrobelków. Probował im podskoczyć jakiś gołąb, ale kiepsko jakoś sobie poradził. Nakarmiliśmy ćwirki i zaczeliśmy na nie zwracać większą uwagę chodząc po mieście. Szybko zauważyliśmy, że te małe ptaszki lubią sobie dyskutowac w moskiewskich zagajnikach i zakmarkch. Przypomnialo nam się, że kiedys tez bylo tak u nas - no, ale własnie 'kiedyś'. Gdzie sie podziały nasze wróble, przecież są calkiem długowiecznie? Mamy już jedną czy dwie spiskowe teorie, ale nie zmienia to faktu, że ćwirki chyba u nas słabo mają.  Może jakaś akcja wsparcia - Warszawa dla Wróbli?     

czwartek, 12 sierpnia 2010

Nasza najdłuższa trasa kolejowa

Wagon klasy trzeciej
Z Moskwy do Irkucka jechaliśmy ponad 80 godzin. Traktujemy to jako życiowy rekord jeśli chodzi o podróż jednym pociągiem. Tak się złożylo, że do słuchania zabrałem 'Krążownika spod Samosierry'  Borhardt'a - czyli anegdotki i wspominki z rejsow transatlantyckich w latach trzydziestych. Bardzo trafiona lektura. Transatlantyków już nie ma, zabiły je odrzutowe samoloty, zamieniajace podroż w teleportację - odprawa, start, słuchawki, posilek, pilot obniża cisnienie, sen, siku, kanapka i lądowanie. Tysiące mil pokonane w kilka godzin, bez szacunku dla krajobrazów i kultur, nad którymi przeskakujemy. Bez szacunku dla współtowarzyszy podróżych, których imion nawet nie znamy. Coraz częściej nawet bez przyzwoitego jedzenia, o napitku nie mówiąc. Jakże my nie lubimy odrzutowców, za to co zrobiły ze światem. Kolej transsyberyjska jest dziś ostanim reliktem podróży traskontynentalnych, takich jak te z konca XIX i pierwszej polowy XIX wieku - musieliśmy spróbować.

Nasz pociąg 'wypłynął' z zadymionej dusznej Moskwy 4 sierpnia, punktualnie o 13.35. Długi na 20 wagonów, trzech różnych klas w zależności od zamożności i statusu pasażerow. Wagony plackarty, najniższej klasy składają się z 12 otwartych przedziałów. Prycze czy może koje, żeby już trzymać się żeglarskiej terminologii, ułożone są piętrowo. Dolne koje, za dnia pełnią funkcje miejsc do siedzenia. Cztery koje mieszczą się we wnękach przedziału, przedzielone stolikiem przy oknie, kolejna para podwieszoona jest wzdłuż korytarza.

W takiej przestrzeni, około 3x2 metry spędzilismy większość podroży. Wraz z nami inżynier Aleks, buriatka Ludmila oraz siostry Wala i Ana. Czas płynął na czytaniu, rozmowach, spoglądaniu za okno i zwiedzaniu kolenych stacji, na ktorych babuszki rozkładają się z bogactwem swoich lokalnych specjałów (plus carlsberg, millers, tuborg, haineken i baltica). Za oknem niewiele - zagajniki, stepy, lasy i osady ludzkie. W miarę jak posuwaliśmy się na wschód tych ostatnich robiło się coraz mniej, zyskiwały za to na urodzie. Różnorodne kolorowe drewniane domy mają dużo więcej uroku, niż wschodnioeuropejskie murowane bryły z balkonem.

Podglądaliśmy inne przedziały - tam też podobnie jak u nas. Rozmowy, wspólne posiłki, czytanie, jakaś wódeczka, ale na kulturalnie, jakies piwko na dworcu. Nie bylo prawie grania na komórkach, słuchania mp3 czy wyciagniętych laptokow. Nie to żeby nie mieli - tu po prostu XXI wiek nie pasuje. Dzieciaki układają pasjanse, starzy dyskutują, wagonowa dopytuje się czy wszystko w porządku i narzeka na ostatnia kontrolę, której stawki łapówkarskie są niedorzeczne. Ktoś przynosi książkę skrag i pochwał, żeby zrekompensować naganę, ktorą dostała miła wagonowa. Starsza kobiety z zawzieciem zbierają pochwaly, z czego podśmiewa się trzydziestoletni Aleks. Panią mija zapał, kiedy Aleks, mówi im, że oprócz nazwiska powinny podawać swoje adresy... a jak ktoś mundurowy przeczyta i podpadniemy?  Mundury to jakieś przekleństwo tego kraju. 






Kolejne obrazki przesuwaja się za oknem, robi się chłodniej. Na Syberii pojawiają sią monumentalne dworce - Krasnojarsk, Nowosybirsk. Tam już mniej miejsca na babuszki, więcej młodszych. Widzimy handlarzy futrzanych czapek (w srodku sierpnia ;-), pociąg zatrzymuje się coraz rzadziej. Ósmego sierpnia witamy Irkuck. Wiecej fotek jest na picasie:
http://picasaweb.google.com/100935483202507746653/RosjaZaUralem#

Alex, Anna, Wala, Ludmia, Osia i Pawel


            

Zabawy z zegarkiem

W Irkucku kupilismy bilet na dalsza czesc trasy. Pociag relacji Sliudianka - Ulan Bator rusza o 19.15 czasu Moskiewskiego. 5 godzin roznicy miedzy czasem moskiewskim a tutejszym - czyli ruszamy ok. 14 - zapowiada sie cudowne popoludnie - kilka godzin wzdluz Bajkalu, piekne widoki. Jutro kolo 13 bedziemy na granicy, a tam 5 godzin postoju, czyli ok. 18 wjazd do Mongolii. 5 godzin roznicy daje nam ok. 11 godzin zapasu (wiza mongolska pozwala nam na wjazd przed 14 sierpnia) na spoznienia i dluzszy postoj. Wszystko byloby pieknie, gdyby nie maly szczegol. Te 5 godzin roznicy jest w druga strone - machnelismy sie bagatela o 10 godzin. W dodatku czas mongolski tez ma 3 strefy i w ajmaku Chubusgulskim, przez ktory wjezdzamy jest jeszcze o godzine pozniej. Wychodzi na to ze postoj na granicy konczy sie o godzine za pozno. Nie wiemy jednak w ktorym momencie jestesmy po ktorej stronie.

Na szczescie nasze wsparcie z Polski donosi, ze pociag jest w Suche Bator 13 sierpnia ok. 18 - czasu chyba Mongolskiego. Pani z informacji w Irkucku podala nam jakies inne godziny. Przy okazji dowiedzielismy sie ze ze Sludianki pociag odjezdza 20 minut wczesniej niz powiedziala.

Ciagle zmiany czasu maja tez inne skutki uboczne - mozna jesc w kolko i tlumaczyc ze przeciez jedlismy tak dawno dawno temu, w Polsce bylo dopiero rano.. :)

Nie mam sily liczyc, gdzie bedziemy, kiedy to przeczytacie, pewnie bedziemy wtedy stac na granicy..

Inżynier Aleks poleca jedzenie 'Jewropiy Zauralskiej'

 Chyba kotlety wygraly, bedzie wiec w temacie kulinarnym

Rybki i nasz pojezd
Dni w pociagu plynęły wolno. Siedząc, a raczej wisząc w lepiącym wagonowym powietrzu dyskutowaliśmy na uniwersalne tematy. Nasze umiejętności jezykowe (zaciągany polski, ok 200-300 slow po rosyjsku, olówek i kartka) nie pozwalal nam na rozważania filozoficzne czy egzstencjalne tak więc zamiast uczyć rosjan naszej wizji histori skupiliśmy się na tematach blizszych ciału -  pogoda czy jedzenie.
Aleks, inzynier z UłanUde w pociagu stał się naszym przewodnikiem po kuchni szlaku transsyberyjskiego. Najpierw kazal nam jeści jakieś wędzone ryby, kupone gdzieś przed Krasnojarskiem. Calkiem dobre, tyle że trochę za duzo, a że Buriatka oburzyla się na pomysł wyrzucania nieskonczonego jedzenia , to przez caly nastepny dzień w naszym przedziale unosił się zapach dymu i ryby. Kolejnym odkryciem, które pokazał Aleks byly szyszki.
Inzynier Alex gryzie szyszkowe pestki
Szyszka

Polecamy jeśli zdarzy Wam się głodować na Syberii - nie musicie od razu zasadzać się na niedźwiedzia, wystarczy wdrapać się na Cedr Syberyjski (a moze chodzilo im o świerk) i nazbierać ze 20 takich szyszeczek. Potem z 10 minut walki i rozlupywania każdej z nich i już możecie wcinać miąsz podobny troche to pestek slonecznika (Osmol, lepiej zebyś jadł slonecznika, bo niedźwiedzia to na KFC nie latwo przerobić)
Ostatnia rzeczą, na ktorą wysłał nas Aleks byly buriackie pozy. To dość smakowite pierożki gotowane na parze wpelnione dobrze przyprawionym mięskiem wołowym. Pierożki, a raczej sakiewki mają dziurki, z ktorych na samym poczatku wypija się bardzo aromatyczny rosolek. Aż zglodnieliśmy od tego pisania, wiec może starczy.  
Pozy przed
Rosol prosto z pozy

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Mamy 15 minut

Kraj Pribalkalski, albo moze Buriacki, troche sie pogubilismy. Po 4 dniach podrozy pociagiem w trudzie (czyt: wysokiej temperaturze) i znoju (czyt: smrodzie spalenizny) udalo nam sie dotrzec w okolice Bajkalu. Tak jak wielu naszych rodakow w XIX wieku postanowilismi skierowac sie w doline Tunkijska (znaczy za nich to ktos postanowil). Niestety w Arszanie jest jeden komputer z bardzo wolnym netem, ktory juz sie wywrocil raz, a mamy jakies 15 minut na zaladowanie fotek i posta. Ale fotki sie nie laduja ;-( Co za buriacki kraj.Napiszemy cos nastepnym razem, napiszczie czy ma byc
a/o kotletach itp
b/o ruskich babach
c/o myciu sie
 









 

piątek, 6 sierpnia 2010

wtorek, 3 sierpnia 2010

Randka w parku Gorkiego

Nad Jezioro

Dziś pożegnaliśmy rozleniwionego kota włascicieli hostelu (kot szczególnie pozdrawia Olę i Piotrka bo to dzięki nim miał sporo dodatkowego głaskania) i wyruszyliśmy dalej - z  Moskwy pociągiem do Irkucka. O ile nie zainstalowano ostatnio Wi-Fi w  przedziałach 3klasy transsyberyjskiej to prawdopodobnie na trochę zamilkniemy....

Ufff jak gorąco

Chcieliśmy coś napisac, póki jeszcze internet mamy sensowny, ale sie nie daje. Trzeba lezec na plecach bo inaczeje słona woda, ktora ciągle wychodzi ze skóry wpada do oczu. Myśleliśmy, że w nocy sie ochłodzi, no moze bylo ze 30 stopni, ale powietrze absolutnie stoi i przykleja sie do wszystkiego. Niebo jest szarawe,  a smog drapie w gardło - tak to jest jak się lasów w porę nie wycina i pozawala im się palic ;-)  

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Silny Władymir

Dziś mogliśmy ujrzeć potęgę naszych wschodnich sąsiadów w akcji. Kiedy przyszło do zmieniania koł na wschodniej granicy spodziewaiśmy się skąplikowanego procesu, dzwigow itp, Wagony wjechaly do jakiegos ciemnego warsztatu.Czekalismy tak chwilę, aż nagle pojaawil się on - Silny Władymir. Wziął podniosł do góry cały wagon, a chlopaki podstawili nowe, szersze kołka. Ciekawe jakie nas jeszcze cuda czekaja w tym kraju twardzieli.   

Odsypiamy

Jeśli wszystko poszło z planem to teraz odsypiamy ostanie dni przygotowań gdzieś w pociągu pomiędzy Brześciem, a Smoleńskiem, a nasz lokomotywa mknie pośród zielono-żółtych białoruskich łąk. Nasz wyjazd, przynajmniej na początku ma charakter mocno wypoczynkowy w porównaniu z ostatnimi tygodniami, które upłynęły pod znakiem załatwiania papierów, domykania projektów pracowych, odwiedzania znajomych, kupowania rzeczy potrzebnych, kupowania rzeczy niepotrzebnych, wybierania, które są potrzebne, organizowania finansów, kart, kont, szykowania mieszkania, sprawdzania gdzie chcemy jechać, odwiedzania lekarzy, aptek, czytania forów itd itd... Różne są efekty uboczne takiego zamieszania, ale warto spróbować. Dzięki temu może uda się Wam całkiem tanio odurzyć jednym piwem, albo zasnąć w fotelu dentystycznym w trakcie zakładania plomb na górnej piątce, albo nie zauważyć 15tonowego tramwaju, albo czytać 5 razy tę samą stronę cały czas dowiadując się czegoś nowego, albo zapomnieć o śniadaniu, obiedzie i kolacji. A po tym wszystkim można spokojnie wyciągnąć się na pociągowej pryczy i gapić się w uciekający świat.

 
 

niedziela, 1 sierpnia 2010

pa parampam pam PAAAA!
















Hela z Kaziem na diecie

Wrzuciliśmy Helę z Kazikiem w ostry rytm treningowy.- ścinaliśmy masę jak się dało, odsysanie, odcinanie, wyrzucanie, wylewanie. Nie było zmiłuj. Potem niestety wybraliśmy się na ostatnie zakupy do księgarni. Hela z małym znowu pod 28 kg, Kaziu też przytył - może wypocą w trasie.

Hela i Kaziutek

Od naszego ślubu nie minął jeszcze miesiąc, ale jakoś tak się złożyło, że postanowiliśmy w nasz nowoczesny związek wprowadzić jeszcze Helgę i Kazia. Wiele wskazuje na to, że spędzimy razem najbliższe pół roku. Będziemy bardzo blisko, w dzień i pewnie też w nocy. Na dobre i na złe. Pomyśleliśmy więc, że powiemy Wam więcej o naszych nowych partnerach.

Helgę przedstawili mi znajomi z pracy, zaaranżowali odpowiednio spotkanie, no i już popołudniu pokazywałem ją Osi. Jest dość solidnej budowy - prosta, ale proporcjonalnie zbudowana, taki klasyczny niemiecki typ - bavarishe Freuline. Niestety trochę grzeszy nadwagą – 25 kilogramów bez wody to odrobinę za dużo, jutro będziemy jeszcze nad tym razem pracowali, ale nie będzie łatwo bo dziewczyna ma bogate wnętrze.  Helga, ma też małego Fritz’a z poprzedniego burzliwego związku.

Kazimierz jest zdecydowanie zgrabniejszy, nie ma aż takich problemów z nadwagą.  Dużo więcej uwagi przykłada też do wyglądu, jak to często dzisiejsza młodzież. Nieco metroseksualnego stylu dodaje sobie paradując z zielonym osłem w klapie. Lubi też żółte drobiazgi i drobne bajery. Kaziutka poznaliśmy w jednym ze sklepów na warszawskim MDMie i od razu wpadł nam w oko (pewnie przez te żółte dodatki). Kazio lubi się stroić, ale nie mamy wątpliwości, że będzie z niego niezły kozak jeśli zajdzie taka potrzeba.